Święty Ganges i wizyta w Waranasi

Rzeka Ganges przez wyznawców hinduizmu uważana jest za świętą. Określa się ją też mianem Matki w nawiązaniu do bogini Gangi. Woda z jej koryta, według wiary hinduizmu, zmywa grzechy popełnione w obecnym i wcześniejszych wcieleniach. Każdy też powinien być pogrzebany w Gangesie. Spalenie ciała nad tą rzeką, oznacza lepsze życie w następnym wcieleniu. Hindusi wierzą też, że znajdą się wtedy w wyższej kaście i osiągną cel ostateczny czyli Nirwanę, a więc wyzwolenie od cyklu życia i śmierci. To właśnie dlatego wzdłuż Gangesu zlokalizowane są „święte miasta”, w których ciała poddaje się kremacji. Najważniejsze z nich to Waranasi, w którym rocznie kremuje się 45-60 tysięcy ciał.

Wjeżdżając do tego miasta mamy naprawdę „ciasną” przeprawę. Wąskie uliczki pełne są samochodów, rikszy, motorków i rowerów. Ale tak to jest, gdy większość osób chce się dostać nad rzekę. Najciekawsze są oczywiście przejazdy przez skrzyżowania, gdzie zasady ruchu jakby nie obowiązują. Dobrze, że na większych węzłach przeważnie jest jakiś policjant, który kieruje ruchem. Zwiedzanie Waranasi, a dokładniej brzegu Gangesu, zaczynamy wcześnie z rana. W planie mamy spacer wzdłuż większości ghatów (kamiennych schodów prowadzących do rzeki) ciągnących się na odcinku pięciu kilometrów. Pobudka przed świtem i spacer na poranną ceremonię odbywa się przy akompaniamencie ziewania. Jak nie z mojej, to z Ani strony. Dopiero dźwięki porannej ceremonii stawiają nas na nogi. Oparta jest ona na spektaklu ognia, na dopiero co budzącym się ze snu nabrzeżu. Podczas ceremonii zjawia się sporo osób. Po spektaklu większość z nich zaczyna szukać dogodnego miejsca na śniadanie. My nie jesteśmy gorsi. Żołądki już dawno dawały koncert, więc trzeba je jakoś uspokoić. Knajpki pochowane są w wąskich na dwa metry uliczkach. Jak odliczy się stojące po bokach skutery i kramiki z pamiątkami, to wcale nie ma zbyt wiele przestrzeni na swobodny spacer. Gdy nasze brzuchy są już pełne, wracamy na brzeg, aby przypatrzeć się osobom kąpiącym w Rzece Matce. Szacuje się, że każdego dnia w Waranasi, kąpieli zażywa 60 tysięcy osób. Część z tego, to rytualne obmycia. Jest jednak spora część, która do rzeki przychodzi z mydłem w ręku. Ale to nie dlatego Ganges jest tak brudny. Do tego potrzeba dużo więcej.

RYTUAŁ POGRZEBOWY

Niektórzy twierdzą, że powodem sporego zanieczyszczenia jest rytuał pogrzebowy. Polega on na spalaniu ciała zmarłego na brzegu. Po czym prochy wrzucane są do rzeki. Uroczystość ta powinna odbywać się w przeciągu 24 godzin od śmierci (choć słyszałem też o wersji 48 godzin). Zdarza się więc, że osoby ciężko chore, które mają daleko do Świętej Rzeki, przywozi się nad Ganges, by tu mogły spokojnie umrzeć. Oczywiście to w Waranasi odbywa się najwięcej pogrzebów. Szacuje się, że dziennie ich liczba może dochodzić nawet do 400. Sama ceremonia jest dość droga jak na warunki hinduskie. Stać na nią mały procent wyznawców Hinduizmu. Wszystko z powodu drewna, które używane jest do kremacji ciała. Najlepsze jest drewno sandałowe, które z racji rzadkości sprowadza się z odległych rejonów kraju. Koszt jednego kilograma to 250 INR (około 15 PLN), a do spalenia ciała potrzebne jest od 200 do 300 kilogramów drewna. W miejscach, gdzie odbywają się kremacje piętrzą się więc stosy drewna przywożonego tutaj barkami. Zlokalizowane są one w dwóch ghatach (Harish Chandara i Manikarnika), przy których raz po raz odbywa się ważenie drewna i układanie nowych stosów do kremacji. Porządku pilnują osoby z tak zwanej. kasty nietykalnych. Jako, że jest to miejsce pochówku, ostrzegają oni turystów, aby uszanowali żałobę rodziny i nie robili zdjęć. Niestety osoby te dodatkowo zaczynają odgrywać mały spektakl. Chodzi oczywiście o wyłudzenie pieniędzy. Na początku opowiadają o całej ceremonii, opisując jej przebieg. Następnie proponują punkt widokowy, gdzie pod pretekstem zbiórki funduszy na kupno drewna dla najuboższych, próbują je wyłudzić od turysty. Wracając jednak do samej ceremonii, tuż przed kremacją rodzina przenosi ciało zmarłego do rzeki, by ostatni raz obmyć je w świętej wodzie Gangesu. Ciało owinięte jest w jedwabny całun. Zmarły ma na sobie całą biżuterię, a dodatkowo ciało przykryte jest kwiatami i pyłem ze złota. Następnie osoby z kasty nietykalnych układają zmarłego na stosie drewna, a członek rodziny (najczęściej najstarszy syn, gdy umiera mężczyzna lub mąż, gdy umiera kobieta) ubrany na biało zapala pochodnię świętym ogniem. Podpala on następnie stos w pięciu miejscach, obchodząc go trzy razy. Kremacja trwa około trzech godzin. Co pewien czas nietykalni poprawiają stos, aby wszystkie kości uległy spaleniu. Ważnym momentem jest eksplozja czaszki zmarłego. Jeżeli to nastąpi, Hindusi uważają to za dobry znak, wskazujący na opuszczeniu ciała przez duszę, która następnie udaje się do nieba. Gdyby to jednak nie nastąpiło, przed całkowitym spaleniem przedstawiciel rodziny przebija czaszkę, by uzyskać ten sam efekt. Często ze względu na małą ilość drewna ciało do końca nie ulega spopieleniu. Zostają najtwardsze kości, które razem z popiołem wrzucane są do rzeki. Tam czekają już na nie osoby z kasty nietykalnych, które sitami przetrząsają popioły w poszukiwaniu kosztowności. Ze względu na fakt, że nie otrzymują oni wynagrodzenia za pochówek, wszystkie znalezione kosztowności należą do nich. W między czasie rodzina zmarłego udaje się do kolejnego ghatu, gdzie odbywa się ich ceremonialna kąpiel. Warto wspomnieć, że podczas ceremonii, zmarłemu towarzyszą tylko męscy członkowie rodziny, z racji konieczności zachowania spokoju i nie okazywania rozpaczy. Kobiety przeważenie obserwują całą ceremonię z łódki, lub zostają w domu. Innym powodem dla którego nie uczestniczą w pochówku jest tradycja zwana „sati”. Jest to stary rytuał palenia wdów na stosie po zmarłym mężu. Mimo, że rytuał ten zakazany został prawie 200 lat temu, do dzisiaj zdarzają się przypadki rzucania się wdów na stos kremacyjny męża.

Nie wszyscy jednak płoną na stosie pogrzebowym. Okazuje się, że dzieci do 10 lat, kobiety w ciąży, samobójcy, święci mężowie (Sidhu), trędowaci, zmarli na ospę i z powodu pogryzienia przez węże nie są paleni. Ich ciała wrzuca się do rzeki, przywiązując do nich wcześniej ciężkie kamienie. Podobnie dzieje się z ciałami biednych. Choć w tym przypadku zdarzają się sytuacje, że kremacja odbywa się też w elektrycznych piecach, by zaoszczędzić na drewnie.

GOLENIE GŁÓW

Jest jeszcze jeden zwyczaj, którego nie sposób nie zauważyć spacerując po ghatach w Waranasi. Dowiedzieliśmy się, że polega on na goleniu głów przez męskich członków rodziny po śmierci ich krewnego. My jednak zauważyliśmy także wiele kobiet poddającymi się temu rytuałowi. Bardzo duże wrażenie wywarło na nas właśnie to golenie głów wielu osób, za pomocą zwykłej brzytwy. Zero wcześniejszego podcinania czy kremowania. Wszystko na sucho. Mam nadzieję, że zdjęcia chociaż trochę oddadzą klimat tego rytuału. Fotografii z kremacji nie posiadamy. Szanujemy zwyczaje pogrzebowe i spokój rodzin pogrążonych w smutku po utracie bliskich. Ciekawych tej ceremonii odsyłamy do filmów dokumentalnych, czy też nawet amatorskich, robionych po uzyskaniu wcześniejszej zgody rodziny.

Nie da się więc ukryć, że hinduski ceremoniał pogrzebowy zanieczyszcza rzekę. Ciała zmarłych nieodpowiednio obciążone wypływają na powierzchnię, resztki świec i zniczy co chwilę wyrzucane są na brzeg. Innym czynnikiem zatruwającym Ganges jest mycie zwierząt i ich pływające fekalia, a także, chyba najbardziej zanieczyszczają wodę, ścieki spływające z miast i zakładów przetwórczych. Oczywiście o dobrych oczyszczaniach ścieków na razie można pomarzyć. Nie wiem jak się ma do tego czystość pościeli, i innych rzeczy pranych ręcznie w Gangesie. My na szczęście śpimy w swoich śpiworach więc nie sprawdzaliśmy. Nie przemawia, a wręcz odrzuca mnie też zwyczaj picia świętej wody z Gangesu. Według tradycji, aby zapewnić szczęście w rodzinie należy zabrać jej pełen flakonik ze sobą a do domu.

Dla nas Waranasi jest typowym odzwierciedleniem odczuć po pierwszym pobycie w Indiach. Mamy mieszane uczucia zarówno co do tego kraju, jak i miasta. Z jednej strony bogata historia i różne zwyczaje. Z drugiej biedny i brudny kraj. Nasza pierwsza wizyta w Indiach przypada na grudzień. Wielokrotnie natykamy się na poranne spalanie śmieci. Można się przy tym ogrzać jak i pozbyć niepotrzebnej sterty odpadów. Indie ciężko zrozumieć. Zaskakują na każdym kroku. Wywołują lawinę skrajnych uczyć. Czasem ma się ochotę łapać za głowę, innym razem wpada w zachwyt. Nie dziwi już nas widok kóz i innych zwierząt spacerujących po ulicach w „ocieplaczach”. Święte Krowy, niespiesznie przemierzają wąskie uliczki, grzebiąc przy okazji w stertach śmieci. Małpy też nie są rzadkością. Szczególnie jedna nam się rzuca w oczy. Jest nią sprytna bestia, jadąca na gapę na dachu motorikszy przez sam środek miasta. Widać nie tylko nas to śmieszy. Nawet dla miejscowych jest to nie lada atrakcja. Będąc w Waranasi nie sposób też wspomnieć o Sidhu w swoich długich włosach, siedzących gdzieś i modlących w ciszy. Napotykamy też na „świętych”, chcących zarobić za zrobieniu im zdjęcia. Przeciskając się przez uliczki Waranasi, próbujemy lokalnego, ostrego jedzenia. Jemy je ze smakiem, czego nie można powiedzieć o wodzie. Tą kupujemy ze sklepu, bo boimy się o swoje organizmy. Gdy tylko zapuszczamy się głębiej w miasto poza turystyczne rejony, życie toczy się innym rytmem. Dzieci kąpią się na ulicy, sklepy nie są obwieszone pamiątkami, a panowie przy sklepikach grają w szachy. Moją uwagę przykuwa też rowerowy autobus szkolny. Dosłownie autobus, bo mieści się w nim ponad dziesiątka dzieciaków. Są tu też uliczne stragany, na których Hindusi prasują uprane wcześniej ubrania za pomocą żelazek na węgiel. Nie sposób również ominąć lokalnych herbaciarni, wokół których gromadzi się kolorowo ubrana lokalna ludność. Oj tak kolorów tu całe mnóstwo, podobnie z zapachami. Indie to swoisty pobudzacz wszystkich zmysłów. Wystarczy tylko wrócić nad rzekę lub główną ulicę, by młynek zaczął się od nowa. Malowanie twarzy, pamiątki, zaproszenia do sklepów i cały turystyczny zgiełk.

Nasz spacer skracamy z uwagi na blokadę dróg, która już niebawem nastąpi. Przyjeżdża bowiem premier Japonii, więc wielka impreza w mieście się szykuje. Ciekawe co by powiedział honorowy gość, gdyby widział to mniej czyste oblicze Waranasi? Jego trasa jest bowiem wręcz sterylnie, jak na warunki hinduskie, wyczyszczona. Wielka feta, o której informuje nas spora ilość osób, jakoś nas nie interesuje. Udajemy się więc do naszego hostelu, w którym to jak się okaże, przyjdzie nam troszkę dłużej posiedzieć. Dochodzę do wniosku, że mój organizm chyba nie lubi przerw w jeździe i przy każdym dłuższym rozbracie z rowerem, łapie jakieś przeziębienie lub zatrucie. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Żonka dała mi się w końcu wyspać.

[Grudzień 2015]

PODOBAŁ SIĘ TOBIE TEN WPIS?

Jeśli tak, to zarejestruj się aby otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach związanych z naszymi podróżami. Nie ujawnimy nikomu Twojego adresu!

Szymon

Rower, góry i lampiony – to jego świat u boku żony!

4 myśli na temat “Święty Ganges i wizyta w Waranasi

  1. Witajcie przesyłam pozdrowienia, Aniu i Szymonie , trudy podróży są okropne,
    a egzotyka Indii wyjątkowa. Urodziła się nam Sara siostra Kubusia, mam mniej
    czasu, obowiązki Babci.
    Kochani dobrych i pomocnych ludzi na Waszej drodze!!!

    1. Bardzo dziękujemy! Zawsze miło nam jest czytać te miłe komentarze od cioci 🙂 Gratulujemy rodzicom córeczki, a babci życzymy dużo siły przy wnukach 🙂

  2. Witaj. Ja też jestem pasjonatem Indii i Nepalu. W zeszłym roku byłem po raz 11-ty!!!.W 2020 będzie kolejny raz, i myślę, że nie ostatni. A szczególne miejsce to Varanasi. Usiąść na schodach nad Gangesem ….i na chwilę zadumać się. Warte wszystkich pieniędzy. Pozdrawiam. Kazimierz

    1. Prawda, to miejsce szczególne. Nie każdy jednak potrafi je uszanować, także cieszę się, że tak do niego podchodzisz Kazimierzu. Życzę jeszcze wielu podróży w to miejsce.
      Pozdrawiam
      Szymon

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.