Wizowe perypetie w Azji Centralnej

Tak to już jest, że sporym ogranicznikiem w podróżach są wizy. A te w Azji Centralnej dorobiły się miana wyjątkowo upierdliwych i skłonnych do bardzo częstych zmian w warunkach ich wyrobienia. Ciekawą stroną, którą możemy polecić jest z pewnością Caravanistan.com, gdzie umieszczane są najświeższe informacje o sytuacjach wizowych w tych państwach. Niestety i w naszym przypadku kwesta wiz pokrzyżowała nam nieco zamierzenia, a może ujmę to inaczej, wykreowała nowy plan. Kirgistan, jako kraj do którego nie potrzebujemy wizy, miał być takim naszym przystankiem i jednocześnie polem bitwy o kolejne wizy. W planach mieliśmy zorganizowanie wiz do Tadżykistanu, Uzbekistanu, Turkmenistanu i aplikowanie o pozwolenie na wjazd do Iranu. Stamtąd zamierzaliśmy przedostać się do Indii jak najtańszym kosztem. Mógł to być prom, samolot lub nawet przejazd lokalnym transportem przez Pakistan.

Sporo tego załatwiania, ale wydawało nam się, że damy radę ogarnąć te wszystkie tematy. Wiele czytaliśmy na ten temat i wydawało nam się, że jesteśmy przygotowani. Jednak już pierwszy dzień w stolicy Kirgistanu pokazał, że tak łatwo nam nie pójdzie. Dotarliśmy do Biszkeku razem z Hamiszem około południa. Zatrzymaliśmy się przy jednym z centr handlowych, aby kupić kartę sim do naszego telefonu. W międzyczasie zaczepił nas pewien turysta. Jak się okazało, był on również rowerzystą i widząc trzy, inne obładowane jednoślady postanowił podejść. Okazało się, że jechał tą samą trasą co my, tyle że dwa dni wcześniej. Max, bo tak ma na imię, jest rowerowym zapaleńcem z wieloma tysiącami kilometrów w nogach i sporą ilością rowerowych przygód na karku. Jego planem, podobnie jak naszym, było dostanie się do Tadżykistanu. Niestety Max nie miał dla nas dobrych wiadomości. Okazało się, że Ambasada Tadżykistanu została zamknięta do 15 września ze względów technicznych. A to przecież był dopiero początek tegoż miesiąca! Ta jedna informacja bardzo mocno krzyżowała nam plany, gdyż to od tej właśnie ambasady mieliśmy rozpocząć nasze starania o wizy. Nie chcieliśmy ryzykować organizowania innych wiz, nim nie będziemy pewni, że zostaniemy wpuszczeni do Tadżykistanu. Jedyną możliwością otrzymania tej wizy w tamtym czasie było, cofnięcie się do Ałmaty w Kazachstanie, gdzie byliśmy niecałe trzy dni wcześniej i tam właśnie aplikować o wizę. W naszym jednak wypadku było to mało dogodne rozwiązanie, bo wiązało się to z ponownym organizowaniem wizy do Kazachstanu i płaceniem za kolejny świstek w paszporcie. Można też było lecieć samolotem z Biszkeku do Duszanbe w Tadżykistanie i wnioskować o wizę on arival, ale to znowu są spore koszty, które też w naszym przypadku nie wchodziły w grę. Max poinformował nas, że ma zamiar odpuścić sobie Tadżykistan, bo kiedyś już jeździł rowerem po tym kraju i zamierza pozwiedzać Kirgistan, a następnie lecieć bezpośrednio do Indii jakimiś tanimi liniami lotniczymi. To zaoszczędzi mu wielu nerwów, funduszy i przede wszystkim czas. No właśnie ten czas niestety był istotny w tym wypadku, bo już czuliśmy oddech zimy na karku, a mieliśmy przecież jechać w góry Pamiru.

Byliśmy jednak mocno zmotywowani, bo przecież już w Japonii kupując bilet do Mongolii zamiast do Australii, mieliśmy w głowach zamiar odwiedzenia właśnie tych terenów. Postanowiliśmy więc poczekać do 15 września, na otwarcie ambasady. W hostelu spotkaliśmy sporo osób z tym samym problemem co my, więc nie byliśmy sami. Byli też inni co oczekiwali dwa tygodnie na wizy do Uzbekistanu, albo walczyli o wizę do Chin, co ponoć było nie lada wyzwaniem w tamtym czasie. Aby być pewnymi, że ambasadę otworzą faktycznie tego 15 września, postanowiliśmy sprawdzić to osobiście. Telefon od ambasady milczał, więc trzeba było podjechać tam sememu. Na marginesie dodam, że znalezienie tej ambasady też do łatwych nie należało, bo ulokowana jest na końcu bocznej uliczki w południowej części miasta. Gdy dotarliśmy na miejsce faktycznie znaleźliśmy tam kartkę z informacją o zamknięciu placówki, o której wspominał nam Max. Drzwi były zamknięte, a na miejscu zastaliśmy tylko ochroniarzy, którzy potwierdzili, że wnioskować o wizę będzie można dopiero po 15 września.

Z przekonaniem, że tego 16 już aplikację będziemy mogli złożyć, zabraliśmy się za inne sprawy, które czekały na ich rozwiązanie do jakiegoś dłuższego postoju, a ten właśnie się nadarzył. Objechaliśmy wszystkie sklepy rowerowe w Biszkeku z pytaniem o nową felgę do mojego roweru. Niestety nie udało się jej znaleźć, ale złożyliśmy na nią zamówienie. Miała się pojawić za kilka dni. W międzyczasie szukaliśmy też dobrego śpiwora na noclegi w górach. Już wcześniej przekonaliśmy się, że nasze stare są niewystarczające. Plan był taki, aby Ania dostała nowy śpiwór, a ja miałem używać dwóch starych. Obeszliśmy kilka sklepów, ale ich oferta nas niestety nie zadowalała. Zmuszony też byłem odbyć kilka wizyt u dentysty. Można więc powiedzieć, że się nie nudziliśmy w przeciągu tych dwóch tygodni oczekiwania na otwarcie ambasady.

Ciśnienie podniosła mi wizyta w sklepie rowerowym, gdzie wcześniej zamówiłem felgę. Sprowadzili co prawda odpowiedni rozmiar, tyle że zamiast szerokiej o jaką prosiłem, zaopatrzyli sklep z wąską nie nadającą się pod sakwy obręcz. Normalnie w takiej sytuacji zamówiłbym ją przez Internet, albo przysłowiowo zadzwoniłbym do przyjaciela. Jedna i druga opcja w tym wypadku odpadała. Na szczęście wiedziałem, że Artem u którego spaliśmy w Ałmaty, wraca na weekend do domu rodzinnego, który jest pod Biszkekiem. W planach ma pomoc swojej babci w pracach związanych z przewiezieniem pasieki z pszczołami przed zimą w niższe tereny. Szybki e-mail z prośbą o poszukanie obręczy w Ałmaty, przyniósł wybawienie. Artem, w ciągu jednego dnia wszystko zorganizował i już w weekend, gdy ponownie się spotkaliśmy, spoglądałem na nową felgę. Przy okazji spotkania, pomogłem przy przewożeniu uli i poznałem od kuchni pracę pszczelarza. Ule to częsty widok w tamtych stronach. Sporo osób w górskich terenach zajmuje się pozyskiwaniem miodu.

Nasz przedłużony pobyt w Biszkeku okazał się także okazją do poznania innych podróżujących Polaków, którzy podobnie jak my spakowali się w sakwy i wyruszyli w świat. Jednym nich był Seweryn, który razem z Grzegorzem wyruszyli na rowerach z Polski i dotarli, aż do Kirgistanu. To właśnie z Sewerynem prowadziliśmy długie noce rozmowy o ludziach spotkanych na trasie i wymienialiśmy opinie na temat sprzętu, czy też odwiedzonych krajów. Kolejnymi rodakami spotkanymi w Kirgistanie byli Ania i Łukasz, którzy z zamiarem objechania świata na motorach wyruszyli z domu w czerwcu 2015 roku. Takich osób jak oni czy my, które rzuciły wszystko i wyjechały w świat, jest zdecydowanie więcej i z roku na rok ta liczba się zwiększa. Biszkek okazał się też miejscem wyjątkowym. Podczas całej naszej dotychczasowej podróży nie spotkaliśmy tylu rowerzystów co w tym jednym mieście. Oczywiście powodów było kilka. Jest to jedno z największych miast na popularnej trasie rowerowej wzdłuż Jedwabnego Szlaku. Jest też ono stosunkowo tanie, a lotnisko obsługuje wiele lotów międzynarodowych. Poza tym, jak już pisałem wcześniej, nie płaci się za wizę, a przy okazji kraj ten ma bardzo dużo do zaoferowania turystom. Do tego w tamtym czasie doszły problemy z otrzymaniem wiz do kilku krajów, więc i rowerzystów było w tym czasie jak mrówek. Przykładem jest choćby Hamish, który próbując zorganizować wizę do Uzbekistanu utknął tu na kilkanaście dni załatwiając formalności. Właśnie po informacjach o przebojach z wizami do Uzbekistanu oraz długim oczekiwaniu na wizę do Iranu, zaczęliśmy się mocno zastanawiać co dalej z naszymi planami. Dodatkowo wysokie ceny za wizy do Uzbekistanu i Turkmenistanu nie nastrajały nas pozytywnie. Okazało się też, że o wizie do Pakistanu możemy zapomnieć, a prom pomiędzy Iranem na Indiami od kilku lat nie funkcjonuje. Jedyną opcją w takim wypadku byłby przelot z Teheranu w Iranie do Indii, co też było większym kosztem niż zakładaliśmy. Te wszystkie czynniki skłoniły nas do rezygnacji z Uzbekistanu, Turkmenistanu i Iranu. Nie była, to łatwa decyzja, bo niesamowicie ciągnęło nas do Iranu. No ale jak nie teraz, to z pewnością w przyszłości jeszcze nadarzy się okazja, aby odwiedzić ten niesamowity kraj. Gdy już wiedzieliśmy, że odpuszczamy te kraje, pozostawały dwie opcje. Jeżeli dostaniemy wizę do Tadżykistanu, to po dotarciu do Duszanbe polecimy prosto do Indii. Drugą opcją był powrót do Kirgistanu i lot z Biszkeku. Tak naprawdę o wszystkim zdecydować miała cena lotu.

Nadszedł wyczekiwany 16 września. Wstaliśmy wcześnie i pedałowaliśmy szybko tak by pojawić się na miejscu przed otwarciem ambasady i nie czekać w długiej kolejce. Jakież było nasze zdziwienie, gdy na drzwiach zobaczyliśmy kartkę z identycznym tekstem co wcześniej, tyle że ze zmienioną datą. Zamknięcie ambasady zostało przedłużone do końca września, a więc to dodatkowe dwa tygodnie! Kolejna kłoda pod nogi – pomyśleliśmy sobie. W górach Tadżykistanu robi się coraz zimniej, a my aby do nich dotrzeć potrzebujemy też sporo czasu, a tymczasem utknęliśmy w Biszkeku. Strażnicy niestety nie byli wstanie na 100% zagwarantować, że ambasada będzie otwarta 1 października. Telefon ponownie milczał. Postanowiliśmy zadzwonić jeszcze do placówki w Kazachstanie. Z ich informacji wynikało, że w Biszkeku po prostu nie mają naklejek do wiz i oni nie liczyliby na jej otwarcie w podanym terminie. Dla nas chora sytuacja, że przez tyle czasu nie można ich zorganizować, ale to niestety jest Azja. Tu rządzą inne prawa. Ania już prawie się pogodziła z tym że nie pojedziemy w Pamir. Ja jeszcze miałem w zanadrzu jeden pomysł. Po powrocie do hostelu wywiesiliśmy na tablicy ogłoszeń kartkę z informacją, że Ambasada Tadżykistanu jest zamknięta i poszukujemy osób, które mają podobny problem i ich planem jest wnioskowanie o wizę w Ałmaty. Jak to mówią tonący brzytwy się chwyta. A my dodatkowo w przeręblu się znajdowaliśmy, bo coraz zimniej się robiło. Szefo u góry czuwał jednak nad nami, bo zgłosiło się do nas dwóch chłopaków z Anglii, mających ten sam problem co my. Na szczęście nie musieli oni organizować wizy do Kazachstanu, więc mogli od razu jechać do Ałmaty. Nie napiszę, że dawanie paszportów i kasy obcym osobom uważam za przejaw zdrowego rozsądku. Było to duże ryzyko z naszej strony. Przyznaję. Wierzyliśmy jednak w uczciwość nowo poznanych osób, wiedząc też, że w razie czego ich paszporty są skserowane przez właścicieli hostelu. Jak się okazało chłopacy nas nie zawiedli. To niesamowite, ale już po dwóch dniach mieliśmy upragnione wizy w naszych paszportach!

Jeszcze kilka słów o samej wizie. Otrzymanie wizy nie uprawnia do poruszania się po całym Tadżykistanie. Wschodnia część tego kraju czyli GBAO (Górno Badachszański Autonomiczny Oblast) objęta jest zakazem poruszania się na zwykłej wizie. Aby móc tam jechać potrzebne jest specjalne pozwolenie. Na szczęście na dany moment jest ono łatwe do uzyskania. Trzeba jednak pamiętać, aby prosić o pozwolenie na cały okres trwania wizy. W niektórych ambasadach dają bowiem upoważnienie tylko na 7 czy 10 dni, co jest dość krótkim czasem na zwiedzenie całego GBAO, zwłaszcza na rowerze. Takim miejscem podobno był kiedyś właśnie Biszkek, więc może dobrze się stało, że organizowaliśmy to pozwolenie w Ałmaty.

Wartym odnotowania jest również fakt, że w Tadżykistanie są małe regiony, gdzie nawet wiza i zezwolenie na GBAO nie wystarczają. Wstęp możliwy jest dopiero po zatwierdzeniu przez specjalne placówki rządowe. Ich jednak w planach nie mieliśmy bo będąc na rowerach nie byliśmy w stanie wszystkiego zwiedzić w ciągu zaledwie 30 dni, do których uprawniała nas nasza wiza. Jest co prawda możliwość wnioskowania o 45 dniową wizę. Wtedy wymagany jest jednak meldunek po 30 dniach podróży po Tadżykistanie. Koszt wyrobienia przyspieszonej (bo my właśnie o taką wnioskowaliśmy), 30 dniowej wizy wynosił 75$. Pozwolenie na wjazd do GBAO to natomiast koszt około 3$. Wiza wraz z pozwoleniem są gotowe do odebrania już następnego dnia.

Wiedząc już, że jednak pojedziemy do Tadżykistanu ruszyliśmy ostro z przygotowaniami. Pojechaliśmy na bazar Osh kupić kilka cieplejszych rzeczy. Cały czas też nie znaleźliśmy odpowiedniego śpiwora. Postanowiliśmy zorientować się w ofercie polskich firm i oszacować koszty przesyłki, bo niestety te oferowane w sklepach outdoorowych Biszkeku miały niższą jakość i zdecydowanie wyższą wagę. Wysłaliśmy więc e-mail z zamówieniem na śpiwór do polskiego Cumulusa. Firmę tę znałem jeszcze z czasów kiedy produkowali sakwy rowerowe. Potrzebowaliśmy lekkiego, puchowego śpiwora, cena niestety była spora jak na nasz budżet. Dlatego też zamówiliśmy tylko jedną sztukę, a dodatkowo Cumulus zaoferował nam zniżkę, która pokryła koszty przesyłki. Kontakt z firmą przebiegał wzorowo. Mają oni spore doświadczenie w wysyłkach zagranicznych, co tym bardziej skłoniło mnie do zakupu śpiwora właśnie u nich. Pozostaje teraz tylko czekać, aż przesyłka dotrze na wskazane przez nas miejsce w Osz, czyli miejscowości, która jest już blisko granicy z Tadżykistanem. My w tym czasie mamy jednak 650 kilometrów do przepedałowania, więc nudzić się nie będziemy. To już jednak temat na inny wpis. Tymczasem zamieszczamy kilka zdjęć z Biszkeku, odwiedzin u rodziny Artema i pracy przy przewożeniu uli. Do następnego!

[Wrzesień 2015]


PODOBAŁ SIĘ TOBIE TEN WPIS?

Jeśli tak, to zarejestruj się aby otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach związanych z naszymi podróżami. Nie ujawnimy nikomu Twojego adresu!

Szymon

Rower, góry i lampiony – to jego świat u boku żony!

6 myśli na temat “Wizowe perypetie w Azji Centralnej

  1. Dostaliśmy pocztówkę z Taj-Mahal, dziękujemy. Szła równo miesiąc.
    Też jestem zdania, że na skrzyżowaniach pierwszeństwo powinny mieć krowy … potem rowery. Oczywiście krowy powinny przechodzić obowiązkowe przeglądy oraz posiadać OC. W przeciwnym wypadku taka krowa może narobić rabanu.
    Tęsknimy za wami strasznie i cały czas dopingujemy was w podróży. Wasze rowery po takiej podróży przejdą do legendy. Chyba żaden z producentów nie przewidział, że tak długo wytrzymają.

    1. Dzięki za doping, czujemy go cały czas. Nasze rowery faktycznie nie są stworzone na takie warunki. Na szczęście ramy jeszcze jakoś się trzymają, a inne elementy daje się póki wymienić/naprawić. Trzymaj dalej kciuki, aby nasze jednoślady wytrzymały do końca tej podróży, albo i dłużej 🙂

  2. Stragany i sklepy, jak widać są dobrze zaopatrzone. Sprawy urzędowe i w kraju, zawsze pod górę i czekać trzeba.
    Praca uszlachetnia, a dobro i pomoc wraca podwójnie, widoki nocne są piękne. Pozdrowienia Ciocia Ala.

    1. Sklepy i stragany są tu dobrze zaopatrzone, bo to stolica. Na prowincji już tak różowo niestety nie jest. My przed wyjazdem z Biszkeku zrobiliśmy małe zapasy na dalszą drogę, więc jedzeniem aż tak się nie martwiliśmy. Poza tym co chwilę ktoś nas zapraszał do domu na herbatę i mały poczęstunek 🙂
      My również pozdrawiamy serdecznie!

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.