Yogyakarta

Przez najbliższe tygodnie będziemy śnić na Jawie. Naszą przygodę na tej wyspie rozpoczynamy od Yogyakarty. O tym, że Jawa jest zatłoczona wiedzieliśmy od dawna. Sumatra jednak troszkę odciągnęła nasze myśli od nastawienia się na tłok i właśnie wtedy trafiliśmy w samo centrum azjatyckiego młynka. Jak się później okazuje Yogyakarta, zwana też Jogja jest zaraz po Bali najchętniej odwiedzanym przez turystów miejscem.

Nie mamy zamiaru zostać tu na długo. Zatrzymujemy się razem z Martiną i Martinem u Couchsurfingowego hosta, który prowadzi maleńką kawiarenkę. To on daje nam wskazówki, gdzie warto się wybrać i co zobaczyć. Nie lada wyzwaniem okazuje się dla nas trafienie do podziemnego meczetu Sumur Gumuling, zwanego też „sekretem Yogyakarty”. Nawet lokalni turyści nie są w stanie konkretnie określić, gdzie ukryte jest wejście do tego miejsca.  Budynek lekko wystaje ponad powierzchnię. Okrążamy go kilka razy i dopiero po czasie orientujemy się, że schody do niego znajdują się w zupełnie innym miejscu i aby dostać się do serca meczetu, trzeba przejść długim tunelem. I w tym momencie mogłabym napisać, że padające światło, półmrok i ogólna magia tego miejsca nas zauroczyła, jednak nie zrobię tego, bo choć początkowo zapowiada się obiecująco, to samo centrum meczetu pełne jest hałaśliwych turystów, głównie Azjatów. Chyba trafiamy na wakacyjny sezon, albo zwyczajnie jesteśmy tu zbyt późno (około południa). Zatem wszystkim, którzy chcieliby poczuć klimat tego miejsca, polecamy wybrać się tam o poranku.

W Yogyakarcie warto zgubić się w małych uliczkach pełnych kolorowych murali i uśmiechniętych ludzi. W międzyczasie z pewnością znajdzie się jakaś maleńka restauracyjka, prowadzona przez całą rodzinę, gdzie można zjeść coś smacznego. Są tu też sieci pizzerii czy cukiernie pełne lokalnych słodkości. Jednym słowem każdy znajdzie coś dla siebie.  Dzięki obecności sporej ilości turystów z Zachodu, nie czujemy się już jak małpki w zoo. Choć  i tu miewamy sytuację, kiedy Indonezyjczycy chcą z nami zrobić sobie zdjęcie. Można nawet rzec, że niektórzy z nich mają fioła na punkcie Białych. Nie raz słyszę za sobą okrzyki „Hello Mister!” [czyt. Dzień dobry Panu!], lub „Bule, bule” [czyt. Biały, biały]. Wiem, że po takim czasie w Azji powinnam już do tego przywyknąć, jednak za każdym razem czuję się jakoś nieswojo.

Wieczorem udajemy się na słynny plac Alun-Alun, czyli miejsce z dwoma wielkimi drzewami banyan na samym środku. Istnieje przekonanie, że tylko osoby o czystym sercu są w stanie przejść pomiędzy nimi z zawiązanymi oczami. W teorii może i łatwe, w praktyce niestety okazuje się dla niektórych nie lada wyzwaniem, a ochotników do takich wędrówek nie brakuje. My czystości swoich serc sprawdzać nie chcemy, gdyż tym co nas na ten plac przyciągnęło jest inna (wątpliwa) atrakcja. Otóż wieczorami bardzo popularną rozrywką są tu śmieszne, wręcz kiczowate pojazdy święcące wszystkimi kolorami tęczy i grające na cały regulator najnowsze przeboje. Są tu na przykład autka w kształcie Hello Kitty, czy innych postaci z bajek (wybaczcie nie jesteśmy na bieżąco w temacie bajkowych postaci). Jeżdżą tak one dookoła placu, zabierając do środka chętnych turystów.

Następnego dnia odwiedzamy Kraton, czyli pałac słutana, ale nie wchodzimy do wszystkich dostępnych miejsc, bo jak się okazuje bilet wstępu, który kupiliśmy myśląc, że jest na cały obiekt, pozwala nam tylko na wejście do jednej z czterech części całego obiektu. Nieco zawiedzeni kierujemy się w stronę kolejnej atrakcji, a mianowicie Taman Sari Water Castle. Jak już sama nazwa wskazuje „wodny zamek” będzie w sam raz dla Szymona. Jednak z zamkami, które znamy z Europy, ma on niewiele wspólnego, aczkolwiek nie można powiedzieć, aby był nieciekawy. Wręcz przeciwnie, nawet nam, czyli osobom nie do końca lubujących się w miejskiej architekturze, obiekt ten się bardzo podoba. Urokliwe pomieszczenia, gra światła i cienia i turkus basenów.

Po dwóch dniach w Yogyakarcie oboje z Szymonem stwierdzamy, że to wystarczy. I choć fajnie jest pozwiedzać takie miejsca, to nas ciągnie do bycia w drodze, do odkrywania tego co pomiędzy jedną, a drugą atrakcją turystyczną. Dlatego ponownie wsiadamy na rowery i ruszamy w drogę. Tym razem już sami, bo nasi towarzysze mają na tę wyspę inne plany.

 

[Maj 2016]
PODOBAŁ SIĘ TOBIE TEN WPIS?

Jeśli tak, to zarejestruj się aby otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach związanych z naszymi podróżami. Nie ujawnimy nikomu Twojego adresu!

Ania

Czerpie z życia pełnymi garściami, świat poznaje wielkimi krokami. Rowerem odkrywa światy nieznane, czasami mąż ma z nią „przechlapane”…

5 myśli na temat “Yogyakarta

  1. Chciałabym razem z Wami jeździć i oglądać te antypody Azji, dlatego zapisuję się, by otrzymywać posty na czas. Szerokiej drogi

    1. Przepraszamy za ciszę na stronie. Troszkę się u nas ostatnio dzieje. Liczymy jednak, że niedługo wrócimy do nadrabiania zaległości. Pozdrawiamy

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.