Urodziła się w Polsce. Jej los tak się potoczył, że wylądowała na studiach w Gdańsku. Ach cóż to była za zmiana. Z małej miejscowości przeskok do wielkiego miasta. Czy coś w niej się zmieniło? Nic z tych rzeczy. Mimo tak wielkiego przewrotu w jej życiu, nadal twardo stąpała po ziemi i sodówka nie uderzyła jej do głowy, jak niektórym jej znajomym. Dalej pozostała tą samą skromną osobą.
Poznałem ją przez klub turystyczny z Gdańska (Fify). Werbowałem wtedy chętne osoby na wypad rowerowy po Szkocji. Ona tylko z zaciekawieniem wysłuchała mojego proponowanego planu trasy. Dopytała się jeszcze o szczegóły i poprosiła o chwilę na zastanowienie. Po dość krótkim czasie odezwała się i potwierdziła swoją chęć wyjazdu ze mną. Wydawać by się mogło, że taka drobniutka osoba będzie miała problemy z przejeżdżaniem wielu kilometrów dziennie. Ale nie ona. Radziła sobie wyśmienicie. A przy tym była bardzo poukładana i skrupulatnie wypełniała uwagi i prośby kierownika wyprawy. To ona jako jedyna codziennie spisywała pamiętnik z wyprawy po to, aby później móc napisać relację z podróży.
Z rannym wstawaniem na takich wypadach zawsze są problemy. W Szkocji z racji deszczu i niskiej temperatury tym bardziej się nikomu za szybko nie chciało ruszyć z ciepłego śpiwora. Ale aby móc przejechać odpowiednią ilość kilometrów dziennie niestety trzeba było wstawać wcześnie. Z nią nie było pod tym względem żadnego problemu. Wręcz przeciwnie. To ona potrafiła doprowadzić wszystkich do porządku i nawet wtedy kiedy kierownikowi wycieczki nie chciało się wstać o ustalonej poprzedniego dnia porze, ona pierwsza dawała hasło do pakowania się.
Rok później pojechała ze mną w podróż rowerową po Ukrainie. Pamiętam jak dziś jak pedałowała pod te wszystkie górki na Krymie. Upał, wiatr – nic jej nie powstrzymywało. Zawsze pomocna przy zwijaniu obozu. Sama też z nieprzymuszonej woli pomagała przygotowywać posiłki. Nigdy nie słyszałem, aby marudziła. Znowu konserwa? Ciągle te same płatki na śniadanie – nie mamy czegoś innego? Nie, takich słów nigdy od niej nie usłyszałem.
Rok temu sama chciała zorganizować większą wyprawę. Szukała osób, które chciałyby z nią jechać. Żałuję, że nie mogłem. Niestety dla mnie ona miała w planach objechanie całej Skandynawii, a mój urlop był zdecydowanie za krótki. Jak się okazało, że nie może nikogo chętnego znaleźć na taką eskapadę, pojechała sama. Wyobrażacie sobie? Dziewczyna naprawdę drobna i daje się na ponad 5 tysięcy kilometrów pedałowania w bardzo zróżnicowanym terenie. Tak – ona to zrobiła!
Czy pisałem, że jej nie da się nie lubić? Możecie mi nie wierzyć na słowo, ale fakt iż przez ponad 2 miesiące rowerowej wyprawy rozłożyła namiot tylko 9 razy o czymś świadczy. I nie płaciła za żaden nocleg. Ludzie ją tam po prostu pokochali i często oferowali swoje pokoje, aby mogła się u nich przespać przed kolejnym dniem jazdy, a nieraz częstowali jedzeniem. Niektórzy powiedzą, że po prostu miała szczęście. Ja odpowiem, że szczęściu trzeba pomagać i nie każdy otrzymuje u Skandynawów taką gościnę.
W tym roku zdecydowała się towarzyszyć mi w podróży po Azji. Zgodziłem się bez mrugnięcia okiem informując tylko, że moje tempo jazdy nie będzie tak szybkie jak w Szkocji czy Ukrainie. Nie jeździłem bowiem w zeszłym roku za dużo, a poza tym chcę spokojnie wejść rytm pedałowania. „Nie ma sprawy” odpowiedziała. „Najwyżej będę Ci odjeżdżała gdzieś na boki” dodała. I tak faktycznie robiła. Jej kondycja była i pewnie długo jeszcze będzie lepsza niż moja. Nie sprawiało jej żadnych problemów robienie zdjęć po drodze, a później gonienie mnie ciągle pod wiatr. Odłączyła się także w Tajlandii na kilka dni i wybrała inną trasę (oczywiście dłuższą). I co? Znowu nie rozkładała namiotu. Ja nie wiem jak ona to robi, ale gdziekolwiek się pojawi zawsze jej pomagają. Cud dziewczyna? Chyba tak. Gdzie jest teraz? Już jest w Polsce. Może opowiada teraz swoim bliskim przygody z Azji? A może właśnie pracuje? Tego nie wiem. Ale wiem jak ją możecie rozpoznać. Dojeżdża do pracy w Gdańsku na swoim rowerku. Śnieg, deszcz czy wiatr nie są w stanie jej zatrzymać. Także jeżeli w pewny zimowy dzień zobaczycie małą blondynkę pędzącą po gdańskich ścieżkach rowerowych, to może być właśnie ona. Agata.
Jeżeli czytasz ten tekst Agatko, to wiedz, że już za Tobą tęsknimy. A teraz pozdrawiamy Cię gorąco (tak gorąco jak potrafi być w Kambodży o 14:00) z jednej z kambodżańskich knajpek znad porcji porąbanego kurczaka z ryżem przyprawionego ostrym chili.
No photos
Tak tak tak. Wszystko się zgadza. Dodałabym od siebie jeszcze kilka pikantnych szczegółów i niezapomnianych historii, ale… skoro ma być miło, to nie będę rujnować tego artykułu.
Agata jest mądra, wspaniała, cudowna, wytrwała, ambitna, pracowita i bardzo skromna.
Mieliście szczęście, że jechała z Wami:)
PS. Ranne wstawanie to nie jest zaleta! To jest przekleństwo. Najgorsza z możliwych wad.
Jest takie angielskie słowo „juggernaut”. Zamiast definicji powinno mieć zdjęcie Agaty. Fantastyczna podróżniczka.
Zgadzam się całkowicie:)
Siostro Agaty. Na wyprawie ranne wstawanie jest zaletą. Ale masz rację, w życiu codziennym dla „nocnego Marka” może być ono przekleństwem. Jeżeli Ty nim jesteś, to moje szczere wyrazy współczucia:D Na szczęście dla Ciebie, z tego co się orientuję, Agata już z Tobą nie mieszka, więc możesz się wysypiać.
Ale fajny wpis 🙂 Agata musi być wyjątkowa, skoro znaleźliście chwilę między bardziej potencjalnie „wielkimi” opowieściami 😉 Poza tym – pozdrowienia, i życzę powodzenia w tej wielkiej wyprawie!
Hubert, cieszymy się iż wpis Tobie się spodobał. Agata bez dwóch zdań jest osobą wyjątkową i uważamy się za szczęściarzy mogąc z nią podróżować. Z drugiej strony jesteśmy pod wrażeniem, że znalazłeś „chwilę”, aby przeczytać nasze posty. Sami dobrze wiemy jak to jest być w drodze. Ciężko wtedy znaleźć czas na wiele rzeczy. My także życzymy powodzenia w Twojej wyprawie, samych dobrych ludzi na trasie i zawsze wiatru w plecy! Do zobaczenia gdzieś, kiedyś 🙂