Katmandu

Dzięki formalnościom ambasad Birmy i Indii zostajemy niejako uwięzieni w Katmandu. Na szczęście nasz Superman – Pushkar nie widzi żadnych przeszkód i możemy zostać u niego tak długo, jak tylko chcemy. Dzięki przejażdżkom do ambasad, mamy też możliwość lepiej poznać miasto i na własne oczy zobaczyć zniszczenia pozostawione po niedawnym trzęsieniu ziemi.

Nasz wzrok już na samym początku przykuwa ogromna ilość belek, podpierających, mające się lada moment zawalić budynki. I tak naprawdę nie wiemy, czy ruina ta spowodowana jest kwietniowym kataklizmem, czy wyglądało to już tak znacznie wcześniej. Ruch na ulicach spory. Podobnie jak inni turyści, i  my mieszamy się w korowodzie barwnych strojów Nepalczyków. Wejścia do Thamel, czyli najbardziej znanej części Katmandu, strzegą ochroniarze, wyłapujący każdego wyglądającego na zagranicznego turystę. Zatem opłata za wejście jest prawie nieunikniona. Biały to w mniemaniu rządu nepalskiego chodzący bankomat, więc może płacić. Nepalczycy oczywiście wchodzą za darmo, a Hindusi, którzy powinni płacić symboliczną kwotę nawet nie są zatrzymywani. Ale takie zachowanie to już w Nepalu norma. W sumie to i dobrze, bo takie wstępy nie są tanie, a wiadomo, że nie wszystkich Nepalczyków stać na to. Wyjątek stanowią wysokie góry. Tam z tego co się dowiadujemy, nawet Nepalczycy są zmuszeni do opłat.

Spacery po uliczkach Katmandu wykorzystujemy też na drobne zakupy i szukanie używanej części do moich butów rowerowych czy też innych rzeczy potrzebnych do bieżących napraw naszych jednośladów. Sklepy rowerowe są drogie, ale te najlepsze oferują prawie wszystko, co mnie interesuje. Wręcz jestem zdumiony ofertą, którą tu zastaję. O podróbkach sprzętu turystycznego w Nepalu słyszeli już chyba wszyscy. Jednak i tak wpadamy w wir oglądania produktów znanych marek takich jak Deuter, North Face, Keen, czy Jack Wolfskin. Lokalni sprzedawcy ze szczerą otwartością zarzekają się, że to ich rodzime produkty, prosto z Nepalu, a nie żadne podróbki. Wszystko to jest oczywiście wielokrotnie tańsze od oryginałów, jakość niestety nie zawsze jest najlepsza, ale często wystarcza, by zmylić niedoświadczonych turystów. Niektórzy z kolei wiedząc o gorszej jakości, decydują się na zakup, uważając, że trwałość jest wystarczająca. Zauważyliśmy też, że warto się targować, a czasami dobrze jest wypytać kogoś z lokalnych osób, jaka jest prawidłowa cena danego produktu. To samo tyczy się komunikacji miejskiej. Warto znać ceny, by nie płacić więcej tylko za to, że ma się białą skórę.

Oczywiście przechadzek po zatłoczonych ulicach Katmandu szybko mamy dość. Z pomocą przychodzi poznany wcześniej, katolicki ksiądz Vijay Toppo. Wyświadcza on nam przysługę i na jego adres zostają wysłane nasze nowe maty do spania. Podczas ich odbierania,  zaprasza on nas na uczelnię w której pracuje. St. Xavier’s College jest jedną z najlepszych szkół w całym Nepalu. Zostajemy tam niezmiernie milo przywitani, zarówno przez ojca Vijay, jak i samego dyrektora szkoły. Proszą oni nas nawet, abyśmy co nieco opowiedzieli o naszej podróży grupce studentów. Wchodząc na salę w umówionym miejscu, jesteśmy nie lada zdziwieni, że zgromadziło się aż tak dużo osób. Trema mała jest, szczególnie, że trzeba wyjść na scenę, a przemowy publiczne do naszych mocnych stron nie należą. Jednak wychodzi chyba całkiem nieźle, bo kończąc otrzymujemy gromkie brawa i podziękowania od prowadzących.

W końcu przychodzi dzień, że wizy mamy już w paszportach. Możemy zatem ruszać w dalszą drogę. Żegnamy naszych wszystkich znajomych i wczesnym rankiem opuszczamy stolicę. Wyjeżdżając, zahaczamy jeszcze o Bhaktapur, położone 16 kilometrów od Katmandu. Niestety i to historyczne miejsce mocno ucierpiało w trzęsieniu ziemi. Widać zawalone budynki i podparte ściany. Przy ważniejszych atrakcjach, których nie udało się jeszcze odbudować, umieszczone są fotografie sprzed kataklizmu. Dopiero widząc je uświadamiamy sobie ogrom strat. Prowadząc nasze rowery dalej, przeciskamy się wąskimi uliczkami nie mogąc się nadziwić architekturze i urokowi tego miejsca. To dopiero w tych miejscach, z dala od turystycznego młynku czujemy się znacznie lepiej. Wszystko wygląda tu inaczej. Z boku obserwujemy powolne, spokojne życie. W cieniu jednej z wielu świątyń starsze osoby rozmawiają między sobą i przyglądają się toczącemu obok nich ulicznemu życiu. Mój wzrok przykuwa jednak grupka mężczyzn grająca w jakieś gry na podwórzu jednej w wielu kamienic. Kompletnie nie przejmują się oni jakimś turystą w kasku na głowie, który zakrada się, by podpatrzeć co oni tam robią. Oczywiście nie mogę oprzeć się pokusie uwiecznienia tej chwili. Gdy otrzymuję zgodę, biegam z aparatem od jednej grupki do drugiej. Szkoda tylko, że nie mogę zostać dłużej. Muszę wracać do żonki, bo biedna stoi przed budynkiem i pilnuje naszych rowerów. Eh, co to było za przeżycie. Z wypiekami na policzkach opowiadam o wszystkim Ani. To średniej wielkości podwórko tętni życiem. Gwar, rozmowy, śmiechy. Do tego gdzieś na uboczu, ktoś suszy warzywa, inny zaś zajmuje się robótkami ręcznymi. Starsza pani pilnuje wnuki, a jej koleżanka zajmuje się kozami. I to wszystko na uboczu za sporej wielkości, drewnianymi drzwiami, kilka przecznic od całej turystycznej maszynki.

Przyznam szczerze, że wystarczyło mi wtedy jedno spojrzenie, bym wiedział, że to właśnie takie miejsca lubimy najbardziej. Prawdziwe, szczere i bez podtekstów. Zwykła codzienność ludzka, która niestety toczy się w tym wypadku w cieniu tragedii i pozostałości po trzęsieniu ziemi, w którym przecież ktoś z ich bliskich na pewno ucierpiał, a w najgorszym przypadku i zginął.

[Styczeń 2016]

PODOBAŁ SIĘ TOBIE TEN WPIS?

Jeśli tak, to zarejestruj się aby otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach związanych z naszymi podróżami. Nie ujawnimy nikomu Twojego adresu!

Szymon

Rower, góry i lampiony – to jego świat u boku żony!

4 myśli na temat “Katmandu

  1. Siedzę i zastanawiam się, co to jest „używana część do butów rowerowych”?
    Z miesiąca na miesiąc odległość od czas reportażu do czas rzeczywistego wam się oddala. Naprawdę jesteście w stanie spamiętać te wszystkie, drobne smakowite historie? Wiecie, że wolumen waszych opowiadań z podróży niedługo przekroczy objętość „Hobbita”?

    1. Podczas chodzenia z rowerem po Katmandu odpadł mi blok z butów rowerowych. Nowe bloki są kilka razy droższe aniżeli w Europie więc szukałem używanych. Wiemy, że się oddala. Robimy co możemy by tak nie było, ale jeżeli mamy możliwość porozmawiania z lokalnymi osobami na ciekawe tematy z ich kraju, albo pisanie tekstów, to wybór jest tylko jeden. Mamy nadzieję, że to rozumiecie i wybaczycie poślizg na blogu. Kiedyś nadrobimy. Troszkę cierpliwości. Najciekawsze historie pamiętamy, a szczegóły które pewnie po miesiącu byśmy zapomnieli spisujemy, po to, aby kiedyś podzielić się nimi z Wami:D Hobbit? Wow. Nie mieliśmy pojęcia o tym. Mamy tylko nadzieję, że nie przyjemnie się czyta. Pozdrawiamy.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.