O Kirgistanie napisaliśmy już sporo. Świetni ludzie, piękne widoki i odmienna kultura, która ściśle związana jest z religią. Niektórzy więc mogą powiedzieć, że musieliśmy się czuć tam bardzo dobrze. I poniekąd mają rację. Czulibyśmy się właśnie tak, gdyby nie jeden szczegół, który potrafi popsuć naprawdę wiele. Bez odpowiedniego nastawienia do realiów tam panujących wyjechalibyśmy zapewne z tego kraju mocno podminowani. Na szczęście po odwiedzeniu już kilku krajów w Azji nasza poprzeczka zdenerwowania po minięciu której, puszczają nam nerwy, troszkę się podniosła, więc dawaliśmy radę. Jednak czuję, że warto wspomnieć o kilku rzeczach zanim ktoś wybierze się rowerem do tego kraju.
Nie podlega dyskusji, że Kirgizi są pomocni, mili i serdeczni, ale jak siadają za kierownicę to myślą chyba, że są nieśmiertelni. I czasem tak jest, pod warunkiem, że siedzą w dużym samochodzie ciężarowym. Gorzej jak się kieruje samochodami marki Nissanem Primera, Łada czy Toyota i próbuje wyprzedzać na trzeciego. A co dopiero mają powiedzieć inni uczestnicy ruchu?
Jeżdżąc rowerem po Biszkeku, czyli stolicy tego państwa możesz czasami poczuć się jakbyś brał udział w jakiejś grze. Ale nie w takiej, w której, jesteś główną postacią i wszyscy uważają na Ciebie. To gra w której Ty jesteś zwykłym rowerzystą, a główny bohater jeździ wielkim samochodem i uważa, że przepisy go nie dotyczą. No w końcu to on tu rządzi. Samochody potrafią mijać rowerzystę o centymetry. Kierowcy lubią też stawać na środku bocznego pasa tuż za skrzyżowaniem tylko po to, aby zadzwonić przez komórkę. Choć to i tak lepsze niż odbieranie telefonu w czasie jazdy, co praktykowane jest przez wielu z nich. W moim odczuciu najgorsze w Biszkeku są jednak minibusy, przewożące ludzi. To one najczęściej w nosie mają wszelkie przepisy. Zatrzymują się na każde machnięcie ręki klienta i nie ważne czy jest to 5 metrów za skrzyżowaniem czy może 100 od przystanku. Nie obchodzi ich też to, że ktoś może za nimi jechać i po prostu ostro hamują, bez włączenia migacza, no bo po co? Jadąc prawym pasem co chwilę musieliśmy przystawać, bo busy zatrzymywały się na środku tego pasa, a osoby z nich wychodzące blokowały nam przejazd. Hitem w ich wykonaniu było jednak wyprzedzanie nas zaraz za światłami i zajeżdżanie drogi za skrzyżowaniem. Jakby nie mogły poczekać 5 sekund dłużej, abyśmy spokojnie przejechali. Nerwy trzeba mieć naprawdę ze stali, aby szybko nie stracić dobrego humoru i nadal cieszyć się drogą. Śmiejemy się z Anią, że hamulce w Biszkeku to podstawa. Raz mieliśmy naprawdę groźną z naszego punktu widzenia sytuację. Na wysokości przystanku autobusowego minął mnie w bardzo bliskiej odległości rozpędzony bus i po chwili ostro zahamował. Prawdopodobnie ktoś chciał wysiąść. Nacisnąłem więc szybko, całą siłą dźwignie hamulców, a mimo to i tak uderzyłem w tył busa. Na szczęście lekko. Kierowca nawet nie zauważył. Nie wytrzymałem i podszedłem do drzwi kierowcy. Kilka razy uderzyłem w szybę na tyle mocno, że kilku pasażerów zaraz się odwróciło. Następnie pokazałem kierowcy co myślę na temat stylu jego jazdy. Kto mnie zna wie, że raczej ciężko wyprowadzić mnie z równowagi, jednak jak widać można. Kierowca natomiast spojrzał tylko w moją stronę i nic sobie z mojej obecności nie zrobił. A może miał już podobne sytuacje? Patrząc na styl jazdy jestem skłonny w to uwierzyć. To jednak nie jedyne przewinienia kierowców. Choćby jazda na czerwonym świetle także jest nagminna. I to nie tylko w nocy. W dzień również widywaliśmy osoby spieszące się na głównych skrzyżowaniach miasta.
Na trasie Biszkek-Osz, mieliśmy natomiast okazję przyjrzeć się różnym kierowcom. Jedni wymijali nas już standardowo o centymetry, bo nie chciało im się hamować, by przepuścić nadjeżdżający z naprzeciwka samochód. Inni z kolei czekali spokojnie na nasz podjazd pod górkę. Widzieliśmy też jak jeden tir był wymijany przez innego tira pod górkę i na zakręcie. Możecie mi uwierzyć na słowo, za dużo miejsca na samochód z naprzeciwka nie było. Wyprzedzanie na trzeciego, czy też nawet w sytuacji, gdy się widzi samochód jadący z naprzeciwka, też nie jest rzadkością. Trzeba również uważać na kierowców taksówek na tej głównej trasie. Słyszeliśmy o przypadkach że, kierowcy, których jest dwóch zamieniali się miejscami nie zatrzymując, a nawet nie zwalniając jazdy auta, tylko po to by zaoszczędzić kilka minut. No bo przecież czas jest dla nich najważniejszy i chcą zdążyć na kolejny kurs. W trakcie takich zamian o wypadek nietrudno. Zwłaszcza, że samochody nie są najlepszej jakości. Łyse opony, słaby stan techniczny samochodów, a zwłaszcza amortyzatorów. Sami rozmawialiśmy z niemieckim turystą, który jadąc taksówką na tej trasie miał wypadek. Kierowca wyprzedzał na trzeciego i nie opanował samochodu. Auto dachowało. Dodajmy do tego ogromną korupcję dzięki której część osób kupuje prawo jazdy nie podchodząc nawet do egzaminu. Zdarzają się też przypadki jazdy pod wpływem. Nawet gdy osoba zostanie na tym przyłapana odpowiednia „koperta” załatwia sprawę. To samo jest w przypadku fatalnego stanu technicznego samochodu czy braku dokumentów. Ba wszystkie kontrole policyjne, a jest ich sporo, są tylko po to, by wyciągnąć kasę od kierowców. No bo przecież policjanci dostają grosze za swoją służbę, a za coś rodzinę muszą utrzymać. Początkowa rozmowa jest więc prośbą o drobną daninę. Gdy to nie pomaga zaczyna się szukanie nieprawidłowości. A tych jest pełno, bo kierowcy w większości nie dbają o swoje auta, a przeglądy przechodzą nie wjeżdżając nawet na kanał. Powstała zatem niepisana umowa pomiędzy policjantami, a kierowcami ciężarowych pojazdów. Mówi ona, że jadąc z ładunkiem płacisz daninę, natomiast gdy na pusto to puszczają cię bez większych problemów. Takich „umów” jest zapewne więcej, jednak my poruszaliśmy się rowerami więc nie mieliśmy, aż tylu okazji na poznanie tej szarej strefy.
Dla nas już sam stan techniczny samochodów był zatrważający. Łyse opony, popękane w 80% przypadków przednie szyby i podskakujące na małych koleinach samochody były tego najlepszym przykładem. Gdy przychodzi zima jest jeszcze gorzej. Podjazdy, które można pokonać na normalnych zimowych oponach, są nie do połknięcia dla większości dużych pojazdów. I znowu ekonomia. Chcąc zaoszczędzić stosuje się bieżnikowanie lub kupuje słabej jakości chińskie opony, które przy -10ºC są twarde niczym skała. Nie dziwi mnie zatem opinia tamtejszych kierowców, że polskie opony firmy Kormoran są jednymi z najlepszych. Szkoda tylko, że ich cena jest dużo wyższa. Polskie akcenty w Kirgistanie to nie tylko opony. Jeszcze kilka lat temu w tym kraju panował wielki bum na import aut z zagranicy. Prym wiodła właśnie Polska z której sprowadzono tysiące samochodów. Obecnie po braterskim pakcie Kirgistanu z Rosją, kraj ten obarczył ogromnym podatkiem wszystkie samochody sprowadzane z innych krajów. Oczywiście z wyjątkiem Rosji, dlatego aktualnie samochody sprowadzane są właśnie z tego rynku. Mimo to do dzisiaj widać wiele aut z polskimi naklejkami czy nawet plandekami. Większość z nich mając już kilkanaście lat nadal dzielnie sobie radzi z podjazdami pod przełęcze i mozolnie, często będąc mocno przeładowanymi, jedzie do przodu spełniając wolę swojego właściciela.
Co zatem może zrobić rowerzysta chcący zwiedzić ten piękny kraj? A dodam, że jest ich tu całkiem sporo. Wyjścia zawsze jakieś są. Unikanie jazdy po dużych miastach. Wybór mniejszych dróg lokalnych czy nawet podjechanie stopem najbardziej niebezpiecznych odcinków. Wielu rowerzystów, których my spotkaliśmy przymocowywała sobie w poprzek bagażnika, długi na prawie metr, kij. Miał on na celu wymuszenie ominięcia ich w odpowiedniej odległości. Nie wiem jak się do tego mają przepisy, jednakże życie jest najważniejsze, więc może warto przemyśleć ten sposób.
Oczywiście każdy ma inne odczucia. Może ja jestem za bardzo przewrażliwiony. Może innym ten ruch uliczny wcale nie przeszkadza. Wiem też, że ten post nie nastraja zbyt optymistycznie do jazdy rowerem po Kirgistanie. Miał on jednak na celu bardziej ostrzec, aniżeli przestraszyć. Daleki jestem bowiem od zniechęcenia do jazdy po tym pięknym kraju, który jak do tej pory jest jednym z najciekawszych na naszej trasie.
[Listopad 2015]







Im więcej jeżdżę rowerem po szosie, tym bardziej się przekonuję, że bliżej nam do Kirgistanu niż do np. Holandii. W auta też potrafią na centymetry tuż przed światłami drogę rowerowi zajechać i wyprzedzać tak, jakby rowerzysty na drodze nie było. Miałem kilka takich przypadków, że musiałem się z rowerem do rowu ewakuować.
Ot los rowerzysty poza ścieżka rowerową.
Niestety w Polsce brakuje jeszcze świadomości wśród kierowców. Jednak powoli to się zmienia. Rowerzyści uzbrajają się w kamerki i piętnują kierowców. Kierowcy natomiast coraz częściej sami jeżdżą rowerem, więc zmienia się również ich podejście. Wierzę więc w to, że z roku na rok będzie coraz lepiej.