Gościna u Munu i poznanie kultury Assam

Ma ciemne, lekko falowane włosy spięte w warkocz, które nie zasłonięte żadną chustą dodają jej uroku podkreślając jednocześnie młody wiek. Jej twarz zdobi szczery uśmiech. Nie ma na sobie też tradycyjnego stroju, a zwykłe, przewiewne, kolorowe spodnie i koszulkę w podobnych odcieniach. Na imię jej Darshana, choć wszyscy wołają na nią Munu. Pyta się czy w czymś nam może pomóc, gdy lekko zdezorientowani szukamy miejsca na nasz namiot po dotarciu do wsi Chalanta Para w prowincji Assam. W tym samym momencie otoczeni zostajemy przez sporą grupkę osób. Wszyscy zaczynają dyskutować  w nieznanym nam języku. Część proponuje udać się do pobliskiej szkoły i na jej terenie rozbić namiot. Inni zaś przecząco kręcą głowami. Jednak Munu ma inny pomysł. Gdy tylko uzyskuje zgodę rodziny, zaprasza nas do siebie. Do dyspozycji dostajemy duży, pusty pokój, znajdujący się w budynku gospodarczym. Namiot rozstawiamy w towarzystwie rodziny Munu, sąsiadów, ich znajomych i znajomych znajomych, do czego już w Indiach zdążyliśmy przywyknąć. Wszyscy są ciekawi przybyłych turystów.

Wieczorem zostajemy zaproszeni na kolację. Zasiadamy do stołu, przy którym siedzi już ojciec dziewczyny i czekamy na resztę rodziny. Ci jednak nie zamierzają do nas dołączyć i ku naszemu zaskoczeniu stoją za naszymi plecami zachęcając nas do rozpoczęcia posiłku. Widząc nasze zakłopotanie Munu szybko tłumaczy nam, że według ich tradycji najpierw jedzą goście i głowa rodziny, czyli ojciec, a dopiero potem do posiłku mogą zasiąść pozostali członkowie. Ma to na celu pokazać szacunek nowoprzybyłym i pozwolić im najeść się do syta.

Po kolacji jeszcze nieco rozmawiamy. Munu opowiada nam o swoim życiu, nieszczęśliwym związku z miłości, po którym nie chce już wiązać się z mężczyzną, który nie zostanie wybrany przez rodziców, jak i o planach na przyszłość. Po pewnym czasie widząc nasze klejące się powieki, proponuje abyśmy teraz odpoczęli i zostali z nimi kolejny dzień, bo chce nam pokazać okolice i opowiedzieć nieco więcej o ich zwyczajach.

Śpi nam się całkiem nieźle, zważywszy na fakt, że zostajemy u Munu dłużej i nie musimy zrywać się o wschodzie słońca. Jednak około siódmej słyszę za drzwiami pokoju poruszenie, śmiechy i głośne rozmowy. Nagle ktoś otwiera drzwi i kilka par oczu zagląda do środka, aby sprawdzić czy jeszcze śpimy. No to koniec wylegiwania, trzeba wstawać. Gdy wychodzimy na podwórze nie możemy uwierzyć w to co widzimy. Pojawiło się bowiem więcej ludzi, niż wczorajszego wieczora. Wszyscy się nam przyglądają, jedni witają się z nami, inni tylko z boku coś szepczą do siebie trzymając w ręku telefon. Tego dnia poznajemy też Manika, który jest nauczycielem w pobliskiej szkole. Oferuje się, że razem z Munu i jej bratem oprowadzi nas po okolicy.

Wieś w której się zatrzymaliśmy nie jest duża, a właściwie można powiedzieć, że jest ona skupiskiem wielu maleńkich wioseczek. Z główną drogą pośrodku. Zaglądamy do domów, gdzie powstają tradycyjne stroje, noszone w tym rejonie. Odwiedzamy rodzinę Manika i wstępujemy do lokalnego cukiernika u którego zamawiamy tort czekoladowy dla Szymona, który właśnie dziś obchodzi urodziny. Podczas tego spaceru po raz pierwszy w życiu daję autograf, chłopcu, który zobaczywszy nas biegnie w moim kierunku trzymając w ręku maleńki notesik. Później wsiadamy na motorki i razem z Manikiem i Piku, bratem Munu, udajemy się na lokalny festyn. Na miejscu zastajemy coś podobnego do polskiego, odpustowego jarmarku. Jest kolorowo, gwarno. Są słodkości, napoje i lokalne produkty. Choć przyznamy szczerze, że czujemy się z Szymonem nieco nieswojo, będąc jedynymi białymi, za którymi co rusz ktoś się ogląda. A gdy już mamy odjeżdżać podchodzi do nas mężczyzna z długą brodą, przepaską na włosach, całą masą wisiorków na szyi i z długim kijem w dłoni. Wyciąga obie dłonie do góry dziękując bogom za nasze pojawienie się na tych terenach i prosząc ich jednocześnie o dalsze łaski na drogę.

Mając ciągle w pamięci to niecodzienne zdarzenie, wracamy do naszych gospodarzy. A tam dalsza część rozrywek. Munu postanawia przebrać mnie w swoją najlepszą mekhela chador, czyli tradycyjny dwuczęściowy ubiór. Mekhela, to dolna część, a chador górna, upinana w specjalny sposób. Różne grupy etniczne mają swoje odmiany mekhela, różniące się kolorem, projektem i motywem. I jak to podkreśla Munu, nie jest to jednoczęściowe sari noszone w innej części Indii. Cały proces ubierania mnie trwa kilkanaście minut. Upinanie, zakładanie, poprawianie i w końcu gotowe. Oczywiście dla Munu owy materiał jest za długi i musi go umiejętnie podwijać. Mi z kolei ledwo sięga on stóp. Nie powiem, aby w stroju tym chodziło mi się wygodnie, jednak gdy dowiaduję się ile on kosztuje, jedyne o czym marzę, to aby jak najszybciej go zdjąć. Boję się go bowiem uszkodzić czy nawet pobrudzić. Nie obywa się oczywiście bez serii zdjęć z pojawiającymi się co chwila na podwórku nowymi gośćmi chcącymi nas poznać.

Gdy już żegnamy ostatnich gości, Munu chce pokazać nam czym się zajmuje. Jej zajęciem jest przygotowanie do wesela przyszłych panien młodych. Począwszy od ubrania ich, poprzez makijaż, przygotowanie mehendi (zdobienie rąk henną), na fryzurze skończywszy. To właśnie ona opowiada nam o całej ceremonii weselnej, o towarzyszących im zwyczajach i wierzeniach. Gdy docieramy na miejsce widzimy duży namiot, ustrojony sztucznymi kwiatami i sporą ilością wstążek. Wszystko wygląda jakbyśmy przyjechali na zakończenie uroczystości. Jednak Munu szybko tłumaczy, że tu wesela trwają kilka dni, a my przyjechaliśmy na jedną z jego części, dokładnie tę w której oficjalnie dziewczyna staje się żoną. Obok namiotu znajduje się dom pana młodego. Wchodzimy do maleńkiego pokoju. W kącie stoi młodziutka, dziewczyna z niesamowicie smutną miną. Na moje oko ma zaledwie 17 lat. Za chwilę owa panna poślubi trzydziestoparoletniego, dwukrotnie od niej większego mężczyznę. Pytam Munu dlaczego ona taka smutna, przecież to najważniejszy dzień w jej żuciu, powinien być on radosny. I tu znowu następuje zderzenie naszych kultur. Dowiadujemy się, że dzień zamążpójścia w hinduskiej tradycji dla kobiety nie jest wcale taki szczęśliwy. Opuszcza ona bowiem na zawsze dom rodzinny, do którego może wrócić już tylko jako gość i dodatkowo musi otrzymać na to zgodę męża. Od tego dnia należy do rodziny pana młodego. Nie będziemy opisywać całej uroczystości weselnej, bo na ten temat sporo jest już napisane w Internecie. Dodatkowo sama ceremonia potrafi być mocno uzależniona od stanu czy rejonu w jakim się odbywa. My jednak dodamy od siebie drobny fakt, który w wielu tekstach na ten temat, jest po prostu pomijany. Otóż w dniu w którym panna młoda opuszcza dom rodzinny następuje niejako przekazanie jej w ręce pana młodego. W tym dniu wszystkie kobiety związane z domem panny młodej płaczą. Płaczowi towarzyszą lamenty, szlochanie i przytulanie. Dla nas Europejczyków jest to bardzo dziwne. Jak to możliwe, że w najpiękniejszym dniu swego życia panna młoda płacze, a wszystkie jej najbliższe osoby płci żeńskiej towarzyszą jej w tym żalu? Hindusi wierzą bowiem, że im większy, rodzina panny młodej, wyraża żal po oddaniu córki w obce ręce, tym większą wartość owa córka sobą reprezentuje. Po co komu kobieta, po której nikt nie płacze? Czy jest, aż tak zła czy niedobra, że rodzina nie będzie za nią tęsknić? Także im większy lament, tym pan młody jest dumniejszy z przyszłej żony.

Na zakończenie dnia wracamy do domu Munu, a tam czeka na nas niespodzianka. Dotarł zamówiony wcześniej tort, a w pokoju zebrało się sporo nowych jak i starych gości. Gdy Szymon zdmuchnął świeczki, wszyscy zaczynają śpiewać i składać mu życzenia. W prezencie Szymon otrzymuje gamosa, bawełniany ręcznik ozdobiony czerwonymi haftami, którym według tradycji obdarowuje się gości okazując im tym samym szacunek. Ma on w kulturze Assam bardzo szerokie zastosowanie. Takiego zakończenia dnia się nie spodziewaliśmy. Ta wesoła atmosfera udziela się chyba wszystkim. Śmiechy, gwarne rozmowy trwają jeszcze ładne parę godzin. Te urodziny z pewnością zapamiętamy na zawsze.

[Luty 2016]

Źródło: www.guwahationline.in
Tradycyjna gamosa. Źródło: www.guwahationline.in

PODOBAŁ SIĘ TOBIE TEN WPIS?

Jeśli tak, to zarejestruj się aby otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach związanych z naszymi podróżami. Nie ujawnimy nikomu Twojego adresu!

Ania

Czerpie z życia pełnymi garściami, świat poznaje wielkimi krokami. Rowerem odkrywa światy nieznane, czasami mąż ma z nią „przechlapane”…

2 myśli na temat “Gościna u Munu i poznanie kultury Assam

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.