Pożegnanie z Azją Centralną

Żegnamy się z Tadżykistanem, czując już oddech zimy na karku. Gdy ponownie jesteśmy w Kirgistanie pukamy do drzwi Aigul, która gościła nas w Osz zanim to udaliśmy się w Pamir. Tak jak wcześniej, tak i tym razem przyjmuje nas ona bez najmniejszego problemu. I co się z nami dzieje? Krótko ujmując – rozleniwiliśmy się tu w Osz. Chyba przyszedł taki czas, że po męczącym nieco Tadżykistanie, ciągłym pedałowaniu i byciu w ruchu, potrzebujemy przystopować, zwolnić tempo i nabrać nowych sił. Czujemy, że potrzeba nam pobyć w jednym miejscu przez dłuższy czas. Dobrze nam tu u Aigul. Śpimy, jemy, spacerujemy po mieście i spędzamy czas z rodzinką dziewczyny serwując im polskie dania, a w zamian otrzymując kirgiskie przysmaki. W Szymonie budzą się nawet chęci majsterkowania i naoliwia wszystkie drzwi w domu, po czym zabiera się za naprawę prysznica i bojlera podgrzewającego wodę. Co się z nami dzieje!? Energia do dalszej jazdy powoli wraca, a wraz z nią dodatkowe kilogramy. Siedzieć tak moglibyśmy tu zapewne jeszcze długo, ale trzeba w końcu ruszyć tyłki i pomyśleć co dalej. Za oknem szaro, buro, zimno i do tego deszcz. Nie nastraja to do jazdy rowerem, a przecież musimy się jeszcze dostać do Biszkeku, by rozpocząć kolejny, cieplejszy etap naszej podróży.

Decydujemy się na podwózkę. Z pomocą przychodzi Erkin, ojciec Aigul, który załatwia nam ciężarówkę, która zawiezie nas do stolicy. Opuszczamy więc mokry Osz i jedziemy na północ. Na początku jedzie się dobrze, poznajemy nawet miejsca, które wcześniej przemierzaliśmy rowerem. Sytuacja pogarsza się gdy wjeżdżamy w góry. Zaczyna sypać śnieg i robi się coraz zimniej. W końcu nasz kierowca zatrzymuje się i oznajmia, że dalej nie pojedziemy. Droga zamknięta, policja wstrzymuje ruch, bo warunki na drodze są zbyt niebezpieczne, aby wjeżdżać na przełęcz. Siedzimy więc tak jedną godzinę, drugą, w końcu mija 12 godzina i coś zaczyna się dziać. Auta powoli ruszają, słychać warkot silników. Ruszamy i my. Łatwo jednak nie jest. Koła się ślizgają, a my nie możemy podjechać. Stoimy w końcu w miejscu podobnie jak kilka innych ciężarówek. Zaczyna się szybkie zakładanie łańcuchów na koła. Pomaga. Mozolnie metr po metrze suniemy do przodu. Jest! W końcu jesteśmy na szczycie! Teraz trzeba jeszcze tylko bezpieczniej zjechać. Udaje się i to. Śnieg znika, znowu zamiast zimy jest jesień. Robi się cieplej. Docieramy do głównego skrzyżowania i odbicia w stronę Biszkeku i nagle nasz kierowca staje. Myślimy, długa droga była, może musi odpocząć, albo coś zjeść. W końcu zaraz będzie wieczór. Nic z tych rzeczy. Koniec podwózki, dotarliśmy bowiem do miejsca, gdzie ciężarówka kończy jazdę, zostanie załadowana by następnego dnia wrócić ponownie do Osz. Nie pozostaje nam nic innego jak podziękować za podwózkę i zastanowić się co dalej.

Dochodzi 17, wiatr wieje jakby chciał nam głowy pourywać. Chyba nie muszę oddawać, że standardowo już prosto w twarz. Zaczyna też padać, a do stolicy zostało 50 kilometrów. Zastanawiamy się co dalej. Albo znajdziemy jakiś hostel, albo rozbijemy gdzieś namiot w zacisznym miejscu, albo… wykonamy telefon do przyjaciela. Wybieramy opcję trzecią i chyba najlepszą z możliwych, bo nie dość, że nie ma problemu abyśmy pojawili się jeszcze dziś w domu Allena, to na dodatek oferuje, że te 30 kilometrów dzielące nas od niego po prostu po nas podjedzie swoim autem. Pewnie nie wszyscy kojarzycie Allena. Już wyjaśniam. Jest on Amerykaninem, który prowadzi wraz z rodziną dom dziecka pod Biszkekiem i który to podczas naszej poprzedniej wizyty zaprosił nas do siebie na nocleg. (Pisaliśmy o tym w więcej w tekście: W drodze do Osz). Już na samą myśl cieszymy się na ponowne spotkanie z dzieciakami.

Znowu się zasiedzieliśmy. Za pomoc w budzeniu podopiecznych podczas nieobecności jednego z opiekunów, możemy zostać tu jak długo chcemy. Rozmawiamy sporo z dzieciakami, nadrabiamy zaległości i planujemy kolejny etap naszej podróży. Na kilka dni udajemy się też do Biszkeku, aby załatwić wizę do Indii, przy okazji nocujemy i poznajemy poprzez Couchsurfing sympatyczną rodzinkę – Andrey, Dianę i ich córeczkę Kalinę, dla której od pierwszego spotkania jesteśmy ciocią i wujkiem na rowerach.

Gdy przychodzi dzień wylotu Allen zawozi nas z naszymi rowerami zapakowanymi w kartony na lotnisko. I tak też przychodzi nam pożegnać się z Azją Centralną, która to zawładnęła naszymi sercami i w której poznaliśmy wspaniałych ludzi. Już teraz wiemy, że musimy tu wrócić.

[Listopad 2015]

[gmw_single_location elements=”map” map_width=”100%” map_height=”450px” map_type=”ROADMAP” zoom_level=”7″]

PODOBAŁ SIĘ TOBIE TEN WPIS?

Jeśli tak, to zarejestruj się aby otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach związanych z naszymi podróżami. Nie ujawnimy nikomu Twojego adresu!

Ania

Czerpie z życia pełnymi garściami, świat poznaje wielkimi krokami. Rowerem odkrywa światy nieznane, czasami mąż ma z nią „przechlapane”…

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.